Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po tej konkluzji podreptała do siebie, zostawiając Jasia w szale radości, a hrabiego z miną tragikomicznego zdumienia, obrazy i niedowierzania. Cel poświęcenia babki miernie mu trafił do przekonania.
Popatrzył na Jana, tańczącego solo walczyka w stronę drzwi, — na pannę Jadwigę, uśmiechającą się zagadkowo, ruszył ramionami i wahał się, co robić.
Dopomogła mu w namyśle:
— Warto się obrazić i zostać samemu z Anhellim — rzekła drwiąco.
— Co, buntujesz hrabiego? Fe! Nie wódź na pokusę, kiedyś sama zła. Aha, nie udało się mnie dokuczyć; musisz jechać i pląsać, jak każda śmiertelniczka! Bardzom rad. Kto pod kim dołki kopie, sam w nie wpada. Chodźmy, hrabio, przyoblekać godowe szaty.
Gdy się drzwi za nimi zamknęły, sarkazm znikł z twarzy panienki: podeszła do okna, oparła czoło o szybę i zadumała się chwilę.
— Ach, żeby wrócić można było wstecz i obrać inną drogę! Dałabym wiele! — zamruczała, patrząc ponuro w biały śniegowy całun.
Nagle rzuciła się niecierpliwie i zagryzła wargi.
— Wartam rózeg! — dodała z gniewem, odchodząc.
W godzinę młodzi ludzie stawili się w pałacu, wyperfumowani, ogoleni, ubrani bez zarzutu, w lakierkach i rękawiczkach; siwosze pani Tekli w budzie na saniach i szalone kasztany Jasia w malutkich saneczkach dzwoniły gotowe pod gankiem. Panie się nie śpieszyły, pomimo palenia z bata i napędzania Jana, który, jak duch pokutujący, chodził od drzwi staruszki