Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja twoich rad nie potrzebuję! — ofuknął ojciec, który, już wracając, obejrzał się, że palnął głupstwo i teraz zuchwalstwem nadrabiał. — Ja, dzięki Bogu o opinję nie dbam teraz. Będę miał stosunki, jakie zechcę wybrać.
— Będzie ojciec nos zadzierać, jak się pieniądze znajdą. Tymczasem nie warto! — szydził syn.
— Jakto? Niema? — Wojewódzki pobladł.
— Niema i prawdopodobnie nie będzie!
Wobec ironji syna stary wybuchnął:
— Otóż będą! Zaraz wracam do miasteczka i uwiadomię policję. Jestem okradziony, niech prawo mnie broni przed bandą zbójów. Dajcie mi ten spis!
Porwał papier i wypadł na ganek, wołając o konie.
Z wyżyn swego katafalku generałowa uczestniczyła wszystkiemu i wykrzywiała się drwiąco, coraz okropniejsza, w miarę ubiegających godzin oczekiwania na spokój grobu.