Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

On i żebraczka Walera nie umieli się bronić, albo też raczej walczyli o mrzonki i służyli grobom!
Ona nie miała sił do obrony, a on nie miał prawa. Ją zabili, on musi sam ustąpić.
Powoli, zatopiony w myślach, zawrócił „Flammę“. Zaczął z sobą obrachunek. Przez te sześć lat nie popełnił przecie nic złego, nie opuścił żadnego obowiązku, a jednak oto był pobity, przegrany, odtrącony.
Więc tylko będąc bez czci i wiary, można ludziom imponować i dojść do czegoś.
Trzeba wyznać wszystko Adamowi i zdradzić kobietę, albo milczeć, żyć dalej i zdradzić Adama.
Krew mu się rzuciła do oczu. Przecie to ona przypuszczała, że on to uczyni, ona tak układała. Miał być „domownikiem najbliższym“. Ohyda! Tak go kochała!
Rozpacz, wstyd i ból zmieszały się w duszy.
Taką kochał nad życie, taką ubóstwiał i taką ona jemu dała nagrodę i taką zdobył u niej opinję. Był dobrym tylko na kochanka, na wspólnika zdrady i kłamstwa. Poto zdobywał szklaną górę, głupi entuzjasta!
Skręcił w las, w gąszcz bez drogi, a gdy się głęboko zaszył w młody jodłowy zagajnik, zsiadł z konia, na ziemię się rzucił i wył, gryząc wściekłemi usty mchy.
Potem się uspokoił i długo leżał bez ruchu, z twarzą zimną i skamieniałą. Tak zwykle po wybuchach wściekłości odzyskiwał swą moc i miał silne postanowienie. Jakoż i teraz podniósł się z ziemi, wsiadł na koń, w położeniu się zorjentował, wydostał się na znany sobie tryb leśny i w pewnym już kierunku klacz poprowadził.
Las się skończył i wiankiem półmilowym objął faliste pola izabelińskie, folwarku Gizeli, skąd się zwykle polowania rozpoczynały. Zwierz lubił tu przebywać,