Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Co za los? Chyba własna wola. Nie umiałby pan podać mi racji, dla której mi odmawia?
Pod badawczym wzrokiem starego Aleksander czuł, że się czerwieni, więc prędko odparł:
— O, bardzo łatwo ją podam! Nie mam żadnego majątku.
— Niepotrzebny kłopot. Weźmie pan Strugę z tem, co w niej jest, zapłaci mi pan w końcu roku, a zda w tym stanie, w jakim obejmie.
Żachnął się Kalinowski.
— Czy mi pan chce w ten sposób płacić za chleb, co Józia jadła? Zarobiłem nań uczciwie i z serca jej dałem, a ona stókrotnie już zań nam odpłaciła, bo nas kocha.
Ale i Malicki się zaperzył.
— Mogę być dziadem pana, więc niech mnie pan nie obraża. Nie myślę wam płacić, bo za takie usługi niema zapłaty; ale sądziłem, że pan zrozumie, kto robi lepszy interes z nas dwuch, i jako młody staremu zechce pan się potrudzić.
— Nie rozumiem!
— Przecie to jasne. Daję panu gotowy warsztat i powiadam: chce mi się już spocząć, tyś młody, daj mi tyle, com zarabiał, a jeśli więcej się nastarasz, to twoje.
— Na taką łaskę wielu pan znajdzie amatorów. Proszę ogłosić!
— Myli się pan. Nikt się nie zgłosi, bo cała Galicja zna sknerę i lisa Malickiego i wie, że on ani się oszukać, ani okłamać nie da, a pan sam, co tak parska obrażony, za łaskę możeby po roku łaski prosił.
— Ja! Gdybym się czego podjął, tobym się nie cofnął.