Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie o tem myślałem! — poprawił się młody człowiek.
— Ale panu dziecka żal, nieprawdaż?
— Zżyłem się z tą myślą, że ono nasze i tak niespodziewanie je tracimy...
— To też poco się rozstawać? Jedźcie z nami!
Na tę szczególną propozycję Aleksander popatrzył na gościa i lekko się uśmiechnął.
— Mam tu pracę, a tam nic! — odparł.
— Kiedy panu mówię: „Jedźcie z nami“, to wiem, co mówię. Słyszałem, jaką pan ma pracę i jakie kwalifikacje, i ręczę, że tam, u nas, dalej pan zajdzie, niż tutaj. Moja Struga warta Zborowa. Zresztą, ponieważ ja z małą chcę lat parę mieszkać we Lwowie, zostawię panu majątki w dzierżawie, aż do mojej śmierci, a jeśli dłużej pociągnę, niż myślę, to do zamążpójścia małej.
Teraz już się Aleksander naprawdę roześmiał i spytał:
— A w ilu też tysiącach dzierżawy idą pana dobra?
— Zawsze sam zarządzam. Weźmiemy przeciętne cyfry dochodów dziesięcioletnich i to będzie cena. Mniej więcej od 25 do 30 tysięcy to wyniesie. Zresztą, to wszystko fraszki. Załatwimy tam na miejscu w kwadrans. Główna rzecz, że pan jest wolny, bardzo pan przyjemne zrobił na mnie wrażenie, matka pana zaopiekuje się Józią, a ja się nią nacieszę, na emeryturze, we Lwowie.
— Dziękuję panu za łaskawą propozycję, ale to interes nie na moją możność i nie mogę się go podjąć, trzeba się z dzieckiem rozstać i tkwić tutaj, gdzie los przykuł.