Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pił majątek, przehulał go, za resztki wziął dzierżawę i tę stracił, a potem przeszedł do Królestwa, dostał jakąś posadę, spadał coraz niżej, aż wreszcie nikt nie wiedział, gdzie się podzieli. Dopiero po kilku latach odebrałem list od zupełnie mi nieznanej pani Wojewódzkiej, że jej daleki krewny, Sławski, owdowiawszy, oddał jej na wychowanie swą jedyną córeczkę, Józię, sam wkrótce umarł, a w rok po nim zmarło i dziecko na odrę, pomimo jej wielkich starań. Tu oto jest ten list. Poco kłamała, tego dotychczas nie rozumiem! Chyba, żeby mieć bezpłatną służącą, gdyż tem była u niej moja siostrzenica, i, żeby nie państwo, możeby dotychczas poniewierała się po garderobach i czeladnych izbach.
— Niewieleśmy jej dać mogli i żadnej nie mamy zasługi.
— Za pozwoleniem. Właśnie dlatego, że sami niezamożni, dziecko było dla was wielkim ciężarem. Troskał się pan o jej wychowanie, kiedy prosił panny Bujnickiej o umieszczenie w Jazłowcu. Dziecko wszystko panu zawdzięcza, bo gdyby nie to, umarłbym nieświadomy, fundusz-by zabrał ten nicpoń Lasota, a sierota Józi mojej nigdyby swych praw nie poznała.
— Więc to pan Lasota jest spadkobiercą pana? — spytał zdziwiony Aleksander.
— Nie, już nie jest, dzięki Bogu, gdym tę małą odnalazł! A jestem pewien, że na mój rachunek gra i traci oddawna. Dawnom mu dom wymówił, ale teraz dopiero umrę spokojny.
— Oddam panu natychmiast papiery Józi! — odparł Aleksander chmurnie. — Pan ją zechcesz zaraz zabrać?
— Ejże, przenocujecie mnie przecie! — uśmiechnął się Malicki.