Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jeszcze nie jeden wyścig przedemną, a mam ją jedną! — odparł i ruszył za bramę.
Całą noc niepokój i ruch nie ustał w Zborowie, a nazajutrz odbyło się smutne sprawozdanie i rachunek strat.
Trzy konie padły, pięć było zupełnie zniszczonych, jeden wysadził jeźdźca na drugiej mili, a sam, wyhulawszy się do woli, został zajęty w szkodzie przez chłopów i wykupiony nazajutrz; tylko „Flamma“ i „Wampir“ wyszli cało i szczęśliwie.
Panowie mieli miny zmęczone i osowiałe, Tekeny wstyd porażki odchorowywał. Jaźwiński jęczał z bólu wywichniętej ręki, wszyscy byli grubo zgrani na zakładach, tylko Lasota był wesół, bo się dzięki Aleksandrowi odegrał, i Adam triumfował z „Flammy“.
Zaraz z rana hrabianka odwołała go na stronę.
— Mój drogi — rzekła — należałoby Kalinowskiemu dać co za wygraną.
— Naturalnie. Ale co?
— Ano, grubo wygrałeś. Daj mu tysiąc rubli!
— Hm, a jak się obrazi?
— Cóż znowu? Nasadź nań Lasotę!
— Spróbuję. Zaraz po niego poślę.
— Jak przyjdzie, daj mi znać. Każę mu sprzedać pszenicę.
Posłano po Aleksandra, ale go nie było. Pojechał do fabryki z Żarskim.
Późnym wieczorem przyszedł do gabinetu Adama, zmęczony, zabłocony i w złym humorze.
Pełno było panów, grano w karty, trochę już ochłonęli po klęsce.
Aleksander spojrzał na grę, pokręcił się tu i tam i rzekł do Adama: