Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Teraz już targu dobije. Żeby mu Wojewódzka zapisała trzy tysiące rubli, więcej nie żądał, i dniaby jednego tu nie pozostał. Poszedłby na swoje! Na swoje! I uśmiech ogarniał mu twarz surową.
Matka-by znowu gniazdo miała na stare lata, jegoby nie stawiano narówni ze wszystkimi złodziejami ekonomami, nie wstydziłby się za kolegów, nie wymawianoby mu łaski, za którą płacił i płacił pracą, a był posądzony, że czyni to przez pochlebstwo i rachunek.
Żeby najkrwawsza bieda na swojem, lżej będzie, niż tu, w takiej fałszywej pozycji.
Rachował swoje zasoby. Posiadał na zdobycie świata pięćset rubli, dwie krowy, klacz, Wartę, trochę statków i silne postanowienie zwycięstwa. Uspokoiło go marzenie, aż ramionami ruszył lekceważąco.
A gdyby nawet Wojewódzka nic nie dała! Nieechta! Poradzę sobie i sam. Nawet lepiej! Nie będą mi ludzie kłuć w oczy spadkiem!
Wnet jednak się zastanowił. A matka?
Jej czas odpocząć! Dla matki trzeba legatu!
Tymczasem ranek się uczynił, wicher nieco zwolniał, na podwórzu ruch się rozpoczął. Rządca wziął klucze i wyszedł.
A właśnie i ksiądz wjeżdżał we wrota.
Gdy rządca wrócił do mieszkania na śniadanie, zdziwił się, widząc matkę w kuchence.
— Cóż tam słychać? — zagadnął.
— Lepiej. Po Sakramentach zasnęła. Zostawiłam małą Józię na straży i przyszłam ciebie nakarmić.
— To możem zawcześnie depeszę wysłał?!
— Wysłałeś? Poco? Czyś oszalał?
— Mała mówiła, że umiera, posłali po księdza. Myślałem, że czas.