Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Cóżeś uczynił? Co będzie, gdy oni zjadą.? Co ona powie? Kto się ośmieli ją o tem uwiadomić? Ach, Olek!
— Kto? Ja jej powiem! Zaraz pójdę i powiem. Wielka rzecz! Wstyd, czy hańba? Ja nie chcę na koniec mojej tu służby dostać nazwę intryganta i złodzieja. Ona niech pilnuje swoich pieniędzy, a ja swego honoru!
Nie chciał jeść, ni czekać, cały wzburzony. Zmusił matkę, że poszła z nim natychmiast do pałacu dowiedzieć się, czy generałowa śpi i czy może go przyjąć.
Generałowa obudziła się rzeźwiejsza, zażądała rosołu i nawet niezwykle uprzejmie zagadała do Józi. Właśnie wtedy Kalinowska weszła.
— A, dzień dobry! Przychodzisz mnie nawiedzić już, otóż nie, żyję jeszcze. Poczekajcie trochę! — rzekła chora, z grymasem szyderczym.
— Syn mój chciałby się z panią widzieć — odparła Kalinowska.
— A on czego może chcieć? Niech wejdzie! Ciekawy pewnie, czy wyglądam konająco.
— Warto się było proboszczowi fatygować dla takiej poprawy! — pomyślał Aleksander, wchodząc.
Generałowa popatrzyła na niego.
— No i cóż tam? — spytała szorstko. — Pewnie potrzebujesz pieniędzy?
— Nie. Tylko muszę oznajmić, żem wysłał depeszę o chorobie pani do pana Wojewódzkiego.
Generałowa, jak ruszona sprężyną, siadła na posłaniu ze strasznie wykrzywioną twarzą, odtrąciła talerz i Józię, klęczącą przy łóżku.
— Kruków sprowadzasz, żeby moje zwłoki dziobały! Za życia chcecie rozpocząć ucztę! Ty, ty! Ile ci obiecali za to, za coś mnie sprzedał? Macie mnie już za trupa, mój dom za swój! Poczekaj, ja ci za to za-