Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tego, że w domu pani ja nie gospodarz. Ale ani się lękam, że mi pani cofnie łaskę, ani się klątw boję, bom prawy. Moja rzecz dobytku i roli pilnować, poza tem niczem się nie zajmuję.
Rzecz dziwna; generałowa znosiła jego zuchwałą mowę. Sierota drżała, słuchając, Kalinowska bladła, magnatka się uśmiechała. Może ją te szorstkie słowa bawiły, jak coś rzadkiego. Ona bo słyszała tylko pochlebstwa lub lękliwe potakiwania. I oto zachorowała i miała umrzeć.
Rządca, wyprawiwszy depeszę i konie po księdza, już się nie kładł spać, siedział na zydelku pod piecem i gotów na każde wezwanie z pałacu, rozmyślał nad swoją dolą.
Marzeniem tego ptaka, z gniazda wyrzuconego, był własny kęs ziemi i powrót do sfery, w której się urodził. Nie używać mu się chciało, nie panować, ale wrócić do towarzystwa i stosunków, z których wyszedł, odzyskać swe miejsce w świecie. Nie pogardzał, nie wstydził się swej biedy i podrzędnego stanowiska, ale nie uważał go za własne.
Był jak przechodzień w przydrożnej oberży, nie żył ze współoficjalistami, nie obcował z nimi, bo czuł, że tu nie pozostanie, ani się z nimi zżyje i że są tak zdemoralizowani, iż nie zdołałby ich do siebie podnieść. Nie zrozumieliby go nawet.
Do wyzwolenia rachował potrosze na legat Wojewódzkiej zapewne, ale przedewszystkiem rachował na siebie. Opętany swą ideą, stał się skąpcem, z pensji składał grosz do grosza, obywał się bez tytuniu, bez cieńszego ubrania, bez najmniejszej fantazji i marzył na początek o małej dzierżawie.
W okolicy znał wszystkie folwarki, obrachował je, ocenił, o jeden już nawet traktował z właścicielem.