Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Pozwolisz mi skręcić do Mniszewa i wziąć twoje kuce do Żarskich? Nie będzie gry dzisiaj, niema poco w Zborowie siedzieć.
Rozjechali się tedy. Aleksander wysłał powóz, i wolant i wedle zamiaru siedział w kasie do późna, i ledwie nad ranem zasnął na parę godzin.
Obudziło go trącenie energiczne w ramię. Stał nad nim Adam, ubrany do konia.
— Wstawajże! Czas jechać!
— Przecie ty masz jechać na „Flammie“. Ledwie zasnąłem, daj mi spokój. Obejdzie się bezemnie.
— To nie wypada. Mamy się zaprezentować w komplecie. Gizela koniecznie tego chciała.
— Ręczę, że mego braku nie spostrzeże, a muszę zasnąć koniecznie parę godzin, żebym do wyścigu był przytomny.
Obrócił się do ściany i zasnął, czy udawał sen.
Panowie pojechali, kawalkada była przepyszna, ale Gizela przecie zauważyła nieobecność Aleksandra i po przywitaniach, gdy powozy ruszyły, otoczone jeźdźcami, spytała Adama:
— Cóż to? Zmiana? Ty jedziesz na „Flammie“?
— Aleksander miał jechać, ale zaspał i zlenił się. Nie mogłem go z łóżka wyciągnąć. Ale do wyścigu stanie.
Hrabianka złowieszczo zmarszczyła brwi i zaczęła bardzo uprzejmie rozmawiać z Tekenym, który jechał z paniami w powozie.
Niedaleko Zborowa, na polach Mniszewskich, zobaczyła wreszcie Aleksandra. Lokomobila młóciła pszenne sterty i on tam stał konno, wydając rozporządzenia Michałowi. Nie obejrzał się nawet na jadących, ani się ukłonił, ledwie parę minut się zatrzymał i kłusem dalej pojechał, w przeciwną stronę.