Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Powiedziałem, jakabądź ma być, odpowiadając na „ponętna^. Wynagrodzenie przecie pobieram.
— Zapowiadam panu, że tak dalej nie będzie! Będzie pan pobierał pensję, jak każdy administrator.
Znowu spojrzała na niego, gotowa do zuchwalstwa, ale on tylko poczerwieniał, zbladł i skłonił się w milczeniu. Szarpnęła cugle i, rozgniewana, uderzyła prętem konia.
— Co to ma znaczyć? Nie poznaję pana! — zawołała.
— Siedziałem w więzieniu, nauczyłem się milczeć.
— Zdaje mi się, że pan zamierza mi imponować.
— Nietylko zamierzam, ale i dokonam zamiaru.
— To znaczy?
— Że pani nie będzie miała ze mnie zabawki i nie wyprowadzi mnie już pani niczem ze spokoju i cierpliwości.
— Doprawdy? Może się założymy do jutra!
— Do jutra — odparł lekceważąco. — Za mała gra dla mnie. Ja się zakładam z panią o życie i na życie!
— O, to znowu dla mnie za długo i za wiele! Nie ręczę, czy będę pamiętała o panu aż do pojutrza.
— Tem lepiej dla mnie. Moje postanowienie cierpliwości będzie łatwiejsze, gdy pani o mnie zapomni.
— Pan sobie tego życzy?
— Tak nisko i daleko jestem względem pani, że moich życzeń nigdy nie będę mógł wyrazić. Jestem i pozostanę der Knecht Fridolin.
— Zatem, wracając do prozy służby, niech pan tutaj robotą rozporządzi, bo pojedzie pan ze mną na obiad do Zborowa.
— W tym stroju? Dadzą mi jeść zatem w kuchni stajennych parobków — uśmiechnął się.