Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
VII.

Pewnego dnia, w końciu lipca, Adam Kalinowski przyszedł na obiad niezwykle wesół i zaraz powód swego zadowolenia oznajmił damom.
— Możemy wyjeżdżać nareszcie. Aleksander pokutę skończył.
Gizela podniosła głowę.
— Był u ciebie?
— Nie, alem go spotkał dzisiaj na drodze. Tydzień temu wrócił, swoje interesa urządza, lata jak wściekły między Zabrańcami a Mniszewem. Chciałem go od dzisiaj zabrać, ale prosił jeszcze o tydzień, a potem zdejmie nam kłopot z głowy. Czy panie stanowczo jadą na Helgoland?
— Czy to już warto? — rzekła pani Kalinowska. — W sierpniu musimy być na ślubie Izy w Krakowie.
— Jak panie chcą. Ja stanowczo jadę do Styrji i Węgier po konie.
— Cóż znowu pan Aleksander ma do czynienia w Zabrańcach? — spytała Gizela.
Adam ramionami ruszył.
— Ma tam podobno dużą plantację buraków. Napadłem i ja na niego, ale odparł, że przecie Binsteiny siedzą w Zakopanem. Chłop wysechł i sczerniał, tylko