Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stuletni węgrzyn rozszedł się ogniem po żyłach. Po nim przyszedł drugi i trzeci. Przy czwartym Lasota, który miał najsłabszą głowę, zawołał: Bruderschaft: — Przy piątym sztywny Adam począł śpiewać fałszywie kuplety; przy szóstym Lasota wpadł na zwierzenia erotyczne, a Adam klął po angielsku. Aleksander się trzymał tęgo, ale mu oczy błyszczały i gwizdał pieśń Sokołów, siedząc konno na krześle.
Na to wszedł lokaj i oznajmił:
— Panna hrabianka prosi panów do salonu.
— W tej chwili służę! — odparł Lasota, zerwał się, trafił na otomanę i tam pozostał.
— Powiedz pannie hrabiance, żem wyjechał do Małym — rzekł Adam.
— I ja także! — wyszeptał Lasota.
Aleksander wstał.
— A że ja się lękam także pojechać do Małyń, zmykam!
— Poczekaj, przeprowadzę cię! — ofiarował się Adam, ale daremnie usiłował wstać, więc zaczął kląć dalej.
Zostawił ich tak Aleksander i wyszedł do przedpokoju, gdy mu lokaj otworzył drzwi do salonu, a w progu ujrzał hrabiankę.
— Ach, więc pan jest jeszcze! Proszę, mam do pana interes i prośbę.
Wszedł do salonu. Podniecony był, ale zupełnie przytomny, tylko śmiały bezmiernie. Zły moment wybrała hrabianka.
Gdy usiedli naprzeciw siebie, wskazała na świeże gazety.
— Czy to pan się tak pojedynkował po szalonemu?