Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Oho, a cóż było z pannę Reginą?
Uśmiechnął się tylko i dyskretnie odpowiedział co innego.
— Zaproponował mi świetny interes. Chce mi oddać trzydzieści morgów przygotowanej roli pod buraki na wiosnę.
— I po tę rolę pan dzisiaj tam już leci. Ej, panie Aleksandrze!
Tu Adam Kalinowski czytać skończył, wstał i wyciągnął do niego rękę.
— Sprawiłeś się tak correct, jak tylko można. Winszuję i dziękuję ci, kuzynie!
Uścisnęli sobie prawice. Aleksander spoważniał.
— Tylko niech pan mnie nie posądza o chęć narzucania się z pokrewieństwem. Nie byłem w życiu nikomu ubogim kuzynem, plamą w salonie, a „żeną“ przy prezentacji i nie będę. Opowiedziałem, jak się rzeczy miały i zmykam.
— Ale mnie pozwolisz za krewnego cię uważać?
— Jeśli będzie chodziło o jakąkolwiek usługę zawsze będę gotów!
— No, więc proszę do moich apartamentów: Zapijemy tę sprawę.
— Doprawdy, nie mogę dzisiaj! Obiecałem się w Zabrańcach.
— Starszemu w rodzie należy przed żydem pierwszeństwo.
— Ale tam jest panna Regina! — zaśmiał się Lasota.
— I ta będzie cierpliwie czekać.
Pociągnął go za sobą, rozsiedli się w gabinecie, przyniesiono omszoną butelkę ze sławnych piwnic Zborowskich i Adam pierwszy kieliszek wzniósł.
— Na twoją pomyślność, kuzynie!