Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

leźli murarze szkatułkę, do której szczury wygryzły otwór i założyły tam gniazdo. Podobno została z biletów sieczka i tylko parę rulonów złota dostało się Wojewódzkim. Zebrałem tedy ludzi, świadków, spisaliśmy o tem porządny dokument i pojechałem wprost do Warszawy, wezwawszy depeszą dwuch kolegów z Dublan. Stawili się i poszliśmy we trzech do Wojewódzkich. Zaproponowałem staremu, żeby swe posądzenie piśmiennie cofnął i publicznie mnie przeprosił. Odpowiedział arogancko, iż dość mam na tem, że mnie sądownie nie prześladował. Spytałem zatem, czy dotychczas się nie przekonał o fałszu swych posądzeń. Na to wszedł syn i zuchwale odparł, że nie potrzebuje się przedemną tłómaczyć. Na tom spoliczkował młodego, a staremu rzuciłem w twarz przywiezione z Kuhacza zeznanie świadków. No, i musieli się bić, bo koledzy byli znani im z towarzystwa. Młody nadrabiał miną, ale stary omal nie umarł ze strachu. Więc-em młodemu przestrzelił bok, a staremu tylko rękę. Zresztą, jak to było, stoi w protokole. Dałem zobowiązanie, że stawię się na wezwanie sądu i przyjechałem interesa załatwić.
— Kotwicz i Siennicki byli sekundantami młodego — rzekł Adam, zagłębiony w czytaniu.
— A pan nawet nie draśnięty? — spytał Lasota.
— Nie. Tak-em był rad, że nareszcie mam satysfakcję, żem nawet tremy nie miał. Byłem pewny, że mi nic nie będzie!
— A pocóż pan teraz jedzie do Binsteina?
— Poznaliśmy się w wagonie. W tej Warszawie wszystko wiedzą. Bóg wie skąd się dowiedział, że to ja, ten od pojedynków. Jechał z córką, przedstawił się, zapoznał mnie z panną Reginą i nawet nie dał mi wziąć poczty na stacji, ale dowiózł swoim powozem do końca szosy.