Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Rozjedziemy się w Lublinie! — rzekł Lasota.
Zaczęto mówić o koniach, letnich wycieczkach, znajomych i wkrótce zapomniano epizod o Aleksandrze.
Gdy się zjawił po południu, czatował już nań zarządzający stajnią i zaprosił go z sobą.
— Pan dziedzic rozkazał, bym panu wydał konia, którego pan zechce wybrać ze trzydziestu, które tu stoją.
— A mojej klaczy tu niema?
— O, nie! Tu są tylko półkrwi młode, sprzedażne.
Uważnie przeszedł Aleksander korytarzem, obejrzał dwa szeregi koni, wreszcie do jednego boku wszedł, obejrzał jeszcze lepiej skarogniadą klacz i rzekł:
— Niech będzie ta!
— Zna się pan! — roześmiał się koniuszy. — Onegdaj pan Żarski ją targował pod wierzch. To po „Kormoranie“ i „Selmi“ perła czterolatków.
— Nie zniszczę jej i oddam w całości.
— To pan nie sprzedał swojej? A ja się z trenerem założyłem, że pan swoją oddał za tysiąc pięćset i tę w dodatku. On zaś utrzymywał, że pan wziął pięć tysięcy.
— Nie, pan Kalinowski ją wziął w depozyt, jak ja tę biorę.
Wyszedł ze stajen i zmierzał ku skrzydłu, gdzie się mieściła kancelarja, a idąc, rozglądał się z przyjemnością wkoło. Dwór był bogaty, ludny, utrzymany nadzwyczaj starannie; zewsząd wyzierał dostatek, zbytek nawet, elegancja, nieoglądająca się na koszta, kultura i komfort zachodni.
Żywopłoty strzyżone, trawniki i kwietniki aksamitne, drogi żwirowane, pałac sam wyświeżony, udekorowany cieplarnianemi krzewami, plac do krokietu i ten-