Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jeśli nie Dymitr Samozwaniec, to mój stryjeczny brat! — odparł Adam. — A no, Lasota przekona się o tem w hipotece.
— Jakże to? Prosimy o porządne sprawozdanie.
Zaczęli tedy obaj opowiadać wszystko, ku wielkiemu zajęciu pań. Wysłuchawszy, zdecydowała pani Kalinowska:
— Szlachetnie pan postąpił! Istotnie, położenie tego młodego człowieka było bardzo fałszywe i przykre, a szkoda, jeśli rzeczywiście krewny Adama; nie można pozwolić, by się poniewierał.
— Uprzedził mnie! — zaśmiała się hrabianka. — I ja miałam ochotę na ten tajemniczy dwór; chciałam panu dziś zaproponować kupno.
— Żebym mógł przypuszczać! — zawołał Lasota.
— O, wolę, że on to nabył. Tylko z opowiadania panów wnoszę, że przecenia swe środki i siły. Jest ubogi, a ja pytałam Malcza, ile trzeba wykładu na Mniszew: wyrachował dziesięć tysięcy.
— Biedny człowiek! — rzekła pani Kalinowska. — Doprawdy, Adasiu, jeśli to twój stryjeczny brat, trzeba nim się zaopiekować i pomóc.
— Wyznam matce, żebym mu tego nie śmiał nawet proponować, bobym się bał o całość mych kości — zaśmiał się Adam.
— Trzeba tę sprawę pokrewieństwa wyświetlić, a potem ja z nim pomówię.
— Kiedyż zwiedzimy Mniszew? — spytała hrabianka. — Trzeba się śpieszyć, zanim się nowonabywca sprowadzi. Mama chciała też zobaczyć te groby: Możebyśmy jutro odbyli ten spacer?
— A dobrze! — odparł Adam. — Pojutrze ruszają już nasze konie do Waszawy, a w piątek i nam czas w drogę.