Strona:Maria Rodziewiczówna - Macierz.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rze był kniaź na polowaniu i gadają, że Bielak je szcze urósł.
— A żona jego wróciła?
— Niema. U Jasińskiej on ciągle tobie siedzi. Wygodnie teraz mają! Lepiej jak tobie i Szczepańskiemu.
— Niech mają, może o mnie zapomni.
— Takaś mu sprzyjająca!
— Nie nasza siła z takiemi wojować.
— Ale — dać się dusić i deptać! — mruknął.
Szli chwilę milcząc — ozwała się kobieta.
— Chciałam was o jeszcze jedno prosić z miasta, kupcie mi jaką książkę.
— Książkę! Toć czytać nie umiesz.
— Matka mnie „pokazywała“ litery, inom całkiem zapomniała. Potem, jakże dziecko nauczę.
— Ot, wymyśliła! Potrzebne!
— Jużci, żebym uczona była, napisałabym do mego — i od niego wieść miała.
— Głupiaś. Tyle on myśli o tobie, co o tanych postołach. Rzeknę mu, że książki chcesz, nauczy mnie gdzie ją kupić, bo ja niewiem. No, a teraz się wrócę — boć i Ułasowa szopa, a zadymka ani chybi będzie nad ranem. Nie zabłądzisz?
— Dziękuję wam za wszystko. Za tydzień przyjdę.
Rozstali się. Gdy rybak odszedł z powrotem Pokotynka, lękając się o len, wzięła na siebie i drugi tłomok i zgięta pod ciężarem puściła się już wolniej w dalszą drogę. Zadymka nad ranem wcale jej nie straszyła, przeciwnie, była bezpieczniejszą, że nikogo na błotach nie spotka.
W Szyjaczu zastała psa. Wybiegł na jej spotka-