Strona:Maria Rodziewiczówna - Macierz.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

potem, począł się do drogi zbierać. Dokąd? nikomu nie powiadał — tylko na wyjezdnem, Magdzie roboty gospodarskie zadysponował — na wózek siadł i kazał parobkowi jechać do miasteczka — stamtąd konie odesłał — i nie było go dni dziesięć. Zachodzjli w głowę wszyscy, gawęd i przypuszczeń było bez liku, gdy wrócił pewnego wieczora żydowską furą z miasteczka, kumoszki opadły pannę Teofilę.
Ale stara była obrażona i zła.
— Co się mnie pytacie. Przedemną sekreta i potajności się tu knują. Magda może i wie, ale nie raczy słowa rzec. Jej pytajcie!
Ale i Magda nic nie wiedziała. Zawołał ją Kałaur, gdy przyjechał, ale tylko o gospodarstwo i bydło się spytał — potem o dziecko — wreszcie jeść zażądał — i zdrożony — spać legł.
Po kilku dniach dopiero, gdy sam był z córką, znienacka rzekł:
— Żyje Szczepański.
Zachwiała się, jakby ją piorun ogłuszył, i patrzała nań — tchu pozbawiona.
— Byliście w Oranach! — wyjąkała wreszcie.
— Pocom tam miał jeździć. W powiecie się dowiedziałem, gdzie on siedzi.
— I widzieliście go? O Jezu!
Nie śmiała pytać, tylko wpatrywała się w niego.
— Widziałem. Żyje — jako tam żyć można.
— Powiedzieliście o Jaśku?
— Nie. Poco? Napraszać mu się, czy wymawiać! Powiedziałem ino: Magda, co u was służyła, przysyła wam sto rubli — za ową chudobę waszą — i kazała wam powiedzieć, byście o papiery byli spo-