Strona:Maria Rodziewiczówna - Macierz.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sąd mu rył po kuferkach. A on po mnie pletnią — i krzyczy — klucze dawaj — ty taka — bo ja tu nie przyszedł z tobą się targować — Szczepański Jasińskiego ubił — w katorgi pójdzie — a ty — won stąd! Tedym zrozumiała, że papierów dać nie można — aż z życiem. On mnie pchnął — do izby wszedł — do kuferka, trzęsie — próbuje zamka — za siekierę porwał, rąbać chciał. A ja strzelbę ze ściany — nabita była, i powiadam: nie rusz — bo palnę, i poczęłam wołać: Makar, Makar — choć nikogo nie było. Zbielał, zaklął — oknem wyjrzał — czy coś mignęło, czy lęk go opadł — ale siekierą we mnie cisnął — i wyskoczył do sieni.
Siadł na koń i poleciał czwałem, a ja owe papiery wyjęłam z kuferka i szmat co lepszych trochę, bo czuję, że bieda jakaś straszna nadchodzi na niego — i precz uniosłam to w bór — w takie schowanie, że i pies nie wytropi. Ukryłam i wracam. Chciałam bierzeć do niego, ale myślę — jużci nie docisnę się — i co rzekę — trza się zastanowić. Dusza mi też zamierała z bólu — siedzę jako martwa — sama niewiem, ile czasu — aż tu policya — sam stanowy. Dawaj klucz! Daję. Przetrząsnęli i kuferek i dom cały — a mnie już moc wróciła. Każą na wóz siadać — zawieźli do miasteczka. Myślę, powiem wszystko — o Bielaku. Aż to przezedrzwi słyszę — jako on sędziemu powiada. Zabiłem Jasińskiego — Bielak wie i widział — prawda jego. Popatrzał na mnie kiedy mnie wprowadzili — a jak posłyszał, że nijakich papierów nie znaleźli — to mnie po głowie pogładził — i już wiedziałam, że mi milczeć każe! Więc milczałam — taka jego wola była.
— Głupiaś. I przez to go skazali. Głupiaś.