Strona:Maria Rodziewiczówna - Macierz.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rała tylko lub prowadziła długie rozhowory z kumoszkami, wszystkie ciężkie roboty gospodarskie spełniała Magda.
Zaścianki przegadały jej powrót, wreszcie oswoiły się z jej obecnością, temat się wyczerpał.
Patrzano na jej pracowitość i powagę, na jej zachowanie bez zarzutu, lękano się obrazić bogatego Kałaura, poczęto się liczyć z nią jako z dziedziczką folwarku i nawet pochlebiać i przechwalać, zaczepiać troskliwie o dziecko, pieścić je i całować.
Doszła wieść i do Bud Mazurskich — i zaraz matka przybiegła do Hipka.
— Dostaniesz teraz Magdę i folwarek! — cieszyła się.
— Juźci, że dostanę. Będą mnie prosić.
— Głupiś, nie czekaj. Połakomi się kto i weźmie.
— Ot! Wróciła ona dla mnie i wygląda! Będzie czas. Co mam pokazywać wielką ochotę. Jeszcze sami przyślą!
W tej pewności czekał do Adwentu, ale się nikt nie zgłaszał, więc wstąpił raz sam do dworku, niby za interesem dworskim.
Stary go przyjął na podwórzu pod oborą i wcale do domu nie prosił. Gdy mówili ze sobą, z obory wyszła Magda z wiadrem mleka — ani spojrzała, ani pozdrowiła, minęła, jakby nie istniał. Bardzo obrażony odjechał i przed ludźmi na nią wygadywał szpetnie. Zbeształa go za to matka, kazała po formie swaty słać, prosić na swata Józefa Rojskiego.
— Co ty sobie lekceważysz taką fortunę. Sto dziesięcin, trzydzieścioro bydła, a dostatki wszelakie.Ani chybi ktoś cię uprzedził!