Strona:Maria Rodziewiczówna - Lew w sieci.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzyński sposób. Porosną kiedyś młode natomiast. No, polowanie to już stanowczo przepadło, ale to żaden dochód, tylko zbytek!
— Ach, nie gadaj mi, jak Francuz jaki, co renty zbiera! Ty mnie nie rozumiész! Tyś tych puszcz, nie znał!
Otuliła się szczelniej płaszczem i, jak zwykle po zawodzie, zacięła usta i bardzo ponuro patrzała przed siebie w jeden punkt.
Kostuś przekonał się, że w takim razie nie raczyła wcale na pytania odpowiadać.
Zabawiał się więc cygarem i swojemi myślami, aż zmierzch zupełny zapadł.
Wtedy począł go sen morzyć. Kiwał się tedy i drzemał, aż znalazł względnie wygodne dla głowy oparcie i twardo zasnął.
Oparciem tém było ramię ciotki, która siedziała wyprostowana i zbyt przejęta doznanemi wrażeniami, aby usnąć.
Patrzała wciąż w ciemność przed sobą.
Tak się wlekli powoli, utykając po korzeniach.
Ciemność rozjaśniały fajki żydów, roztaczając zarazem woń szkaradnego tytoniu; ciszę przerywał ich szwargot gardlany.
Nagle rozległo się przed jadącymi ujadanie psów, zabłysło czerwone światło i bryka stanęła.
Żydzi poznikali jak cienie, a wehikuł wyglądał jak łódź rzucona na mieliznę.