Strona:Maria Rodziewiczówna - Lew w sieci.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dobrze znajomy: pan Erazm Różycki, ale tam wstępować nie mogę, chyba w ostateczności.
— Dlaczego znowu?
— Bo rozstaliśmy się bardzo źle — odparła z uśmiechem. — On się kochał we mnie.
— I dostał arbuza! — odpowiedział wesoło Kostuś.
— Coś w tym rodzaju — rzekła wymijająco. — Ale to stare dzieje. Pewnie się ożenił, zapomniał dzieci ma dorosłe. Chciałabym go jednakże spotkać.
Kostuś miał żart na ustach, ale się powstrzymał. Całém swojem życiem stara panna wysłużyła sobie nawet u pustaka siostrzeńca cześć i szacunek. Miał bezustannie przed oczami jej zaparcie się siebie, poświęcenie; teraz dopiero zrozumiał, że i ona coś osobistego czuć mogła kiedykolwiek i zamiast śmieszności, wywołała w nim wdzięczność, iż on to posłyszał wyznanie.
— Stajem y tedy w Maiewiczach. Daleko to je szcze? — spytał.
— Trzy mile. Ten zbrodniarz, nasz woźnica, mówił, że będziemy tam jutro rano.
— Bodajby go piekło pochłonęło z jego bryką i szkapami! Miła peregrynacya! Wolę już nasze transporty algierskie na grzbiecie osła.
Szynkarka podała im zamówione jaja i poczęła indagować.