Strona:Maria Rodziewiczówna - Lew w sieci.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

powieki gwałtem się zamykają. Radbym już być u celu.
— Oho, a cóż ty myślisz, że ten kraj to taka figa jak Francya?
Ziewnięcie Konstantego odpowiedziało niezachęcająco. Wyciągnął się na ławce i, pomimo protestów ciotki, usnął niebawem.
Co prawda, zahartowany był i wytrzymały na trudy. Od wczesnej młodości walczył z naturą, z afrykańskiem słońcem, z ludźmi, ze zwierzem.
Ale trudy te były niczem wobec sił i gorączkowości panny Felicyi, wobec jej żądzy pośpiechu i niespokojności charakteru.
Ze wstydem wyznać musiał młody człowiek, że go zamęczyła ze szczętem.
Z Algieru nie dała mu sekundy wytchnienia, spokoju i opamiętania.
Miał wgłowie chaos utworzony z kołysania się statku, turkotu wagonów, zamętu przy zmianach pociągów, kłopotów celnych i paszportowych i bezustannego gadania ciotki.
Nigdy nie przypuszczał, że jedna słaba kobieta będzie mogła go pokonać, a oto już w Wiedniu złożył broń i jako jedyny ratunek przyjął zasadę snu rzeczywistego lub udanego, w czém wkrótce doszedł do doskonałości. Należy objaśnić, że wyprawa ta z pod Algieru była wygnaniem, na które skazano go sądem familijnym, po bardzo burzliwem posiedzeniu i że