Strona:Maria Rodziewiczówna - Lew w sieci.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chłopców posłać, którzy w domu bąki zbijają, nie wiedząc, gdzie się podziać, co robić! Czy ziemia tam nie droga?
— Na pomorzu bardzo podrożała! — odparła kobieta — w głębi kraju zaś niebezpiecznie osiadać pojedynczo. Zresztą trzeba przywyknąć do klimatu, do miejscowych warunków i potrzeb. Nie wierzę, by komukolwiek było lżéj i lepiéj na obczyźnie, niż u siebie.
Konstanty miał pytanie na ustach, gdy wtem pociąg stanął, obywatel wyjrzał oknem.
— Co to? Już moja stacyal A tom się zagadał — zawołał, zrywając się i szturmując do drzwi. Żegnam państwa, szczęśliwej drogi — dodał spiesznie — wyrzucając manatki i kiwając na stróża.
Jeszcze z perronu podał dłoń Konstantemu, ukłonił się kapeluszem pannie Fełicyi.
— Żarski Nikodem! — przedstawił się. — W każdym razie — kto wie — może chłopców do państwa przyślę. Nie skończyłem mówić, ale pan sam zobaczy! Padam do nóg, a życzę ładnéj żoneczki!
Zatrzaśnięto drzwiczki, pociąg ruszył.
— To dopiero muszą być niedołęgi te jego chłopcy! — zdecydowała panna Felicya. — Niby to pracy brak na świecie.
— Dlaczego tutaj tak jakoś sennie wygląda! — zapytał Konstanty. — Mnie, gdy patrzę na te okolice,