Strona:Maria Rodziewiczówna - Lew w sieci.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Niech mierzą — rzuciła zuchwale. — Ja wcale czereśni nie obrywałam i nie boję się.
— Aha! — zaśmiał się Kostuś. — To były te wiśnie wczoraj, na murze. Mam tajemnicę kuzynki. Proszę kupić moje milczenie, bo wydam!
— I warto! — burknął Stefan. — Byłem wczoraj taki spragniony, a ona, ladaco, mnie nie poczęstowała. Warto, żeby mama wybiła!
— Oj źle, kuzynko! — żartował Kostuś. — Za milczenie żądam buziaka, inaczéj wszystko opowiem. Proszę płacić.
Jadwisia podniosła na niego oczy, w których malował się przedewszystkiem podziw.
Pierwszy raz w życiu poczuła się kobietą, pierwszy raz usłyszała, czem ma płacić. Dotąd hodowana i wzrosła z chłopcami, sama jak chłopiec, płaciła pięścią, a brała guzy i sińce.
Zdziwiła się tedy, potem zawstydziła, czując instynktowo niezmierne upokorzenie.
I, sama nie wiedząc dlaczego, poszukała wzrokiem Adasia.
On stał i patrzył na ruiny, udając, że nie słyszy całéj sprawy, tylko blady rumieniec zabarwił jego skronie i mimowoli wargi drżały.
Nagle oburzenie i wściekłość ogarnęły dziewczynę i wyjrzały przez oczy.
— Niech kuzyn wydaje, ja za siebie zapłacę mamie! rzekła dziko, wyprzedzając ich i idąc śmiało