Strona:Maria Rodziewiczówna - Kwiat lotosu.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

walk, a wbrew jej własnej woli nawet. Żądza ludzka, to także bóg potężny, nadewszystko mocniejszy.
Powstał, to mówiąc, i zmienił się cały. Purpura krwi wyjrzała z za mizernych policzków, nabiegła białka oczu i czoło, przecięte żyłami, nabrzmiałemi jak sznury. Ogień buchał mu ze źrenic, rozdymał, zda się, nozdrza, a postać wyniosła, gibka, skurczyła się w sobie, jak pantera do skoku.
Kazia odsunęła się mimowoli, przestraszona.
— Panie Rafale! — zawołała. — To się miłością nie nazywa, ale szałem! I nie Bóg to, ale szatan zniszczenia. Pan sam, choć to mówi, takby czuć nie potrafił.
— Ja, żebym kochał...
Przerwała mu, siląc się na swobodę:
— Toby się pan uczciwie ożenił.
— W kościele może? Przy wtórze swędu kadzidła i organowych pisków? Klecha ma mi coś bredzić i ja mam przysięgać brednie, jak świat stare i jak świat światem niedotrzymane, i brać na całe życie kajdany. Cha, cha! Tego głupstwa nie doczeka się nikt po mnie. Kobietę pożądaną, jak chęć każdą inną, mieć muszę, naprzekór waszym sakramentom, księżom i starym babom! Cóż to jest małżeństwo? Ułatwienie spisu ludności i powstrzymanie koczowniczego życia. Jeśli wasz Bóg jest czystym duchem, poco taki związek odbywacie w kościele? To bezsens! A jeśli go wasz Bóg sam błogosławi, czemu kobietę potem zatrzymujecie przed tym samym kościołem, jak zbrodniarkę, i polewacie święconą wodą, jak nieczystą. Nie zachowujecie w dogmatach swoich najmniejszej logiki i jak stado owiec dajecie się bezrozumnie kierować. Zwierzętami jesteśmy poniekąd w naszych żądzach, a wy chcecie zwierzę