Strona:Maria Rodziewiczówna - Kwiat lotosu.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dwie krople zbiegły po rzęsach i ból dojmujący skurczył twarz.
— Wiecie teraz wszystko, księże proboszczu. Czym bardzo zgrzeszyła? — spytała bezdźwięcznie.
— Bardzoś cierpiała, dziecko, i bardzoś biedna! Daj ci Boże zapomnienie.
— Poco? Szczęśliwa, możebym zapomniała o cierpiących, a tak rozkosz mam, mogąc im usłużyć. Myśli ksiądz, że skarżyć się umiem i pozwolę temu, co wewnątrz, zapanować? — Nie! Nauczyło mię życie milczeć, a miłość znosić! Nie ustanę nigdy w pracy, tylko niech mnie ksiądz nie pyta więcej o to. Powiedziałam wszystko, wbrew naturze i skrytości. Mnie nie robi ulgi wywnętrzenie. Cierpię podwójnie.
— Chciałem ci dopomóc, moje dziecko!
— Dopomóc! Bez woli jego i gromu, kto mi dopomoże? Skończone wszystko, a on stracony dla szczęścia i spokoju. — Powiodła dłonią po czole i właściwą sobie siłą woli opanowując wzruszenie, dodała innym tonem: — Zajmuję księdza swemi sprawami, a nie powiadam, że Kazia zabrała już do siebie dzieci Gryszana. Kobiecie choć pod koniec spadła z piersi ciężka troska. Wie ksiądz, co mi opowiedziała dzisiaj? Oto jej mąż właśnie wydał przed panem Rahozą stosunek Adama z Kazią, ale jak ohydnie, za to, że go Adam za niedbalstwo i kradzież z miejsca wyrzucił. I Kazia to wie!
— Boża służebnica! — szepnął ksiądz radośnie. — Od niej się uczyć jak cierpieć.
W pokoiku zrobiło się zupełnie ciemno, a z sypialni głos staruszki rozległ się niecierpliwie:
— Leonka! Leonka! Co ty sobie myślisz? Rady sobie sama dać nie mogę, a ta się uczy i uczy. Porzuć