Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/448

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dnéj nadziei, ale z rozpaczy chciałem spróbować, pożyczyć u niego choćby dla siebie, choć na lichwiarski procent, choć cośkolwiek.
Zmęczył się Szymon i oczy zamknął wyczerpany.
Po chwili otworzył je znowu i spojrzał na Hipolita.
— Ty zaraz ruszaj po nich! — rzekł. — Wprost do Altera, bierz policyę, róbcie rewizyę! Znajdziecie rzeczy zrabowane, i ten kulas pewnie tam ukryty. Babo! — zawołał głośniéj — dajcie chłopców swoich do pomocy.
— Dam, sokoliku, dam! — odparła baba. — A powiedz-że ty: nie było tam wśród nich Liszki?
— Był Onyśko, kulas i żyd! Mówiłem wam! Idźcie żywo! — odparł niecierpliwie.
Ułas stary zamknął za wychodzącymi drzwi, dał choremu pić, zmienił mu okład na głowie i wyszedł z alkierzyka. Szymon, jakby z sobą walczył, milczał ciężko dysząc, wreszcie zwrócił oczy na Sokolnickiego i szeptem rzekł:
— Panie, możem zawinił. Liszka tam był, ale on mnie tu odwiózł i nie uśmiercił. Życie nigdy nie bywa tak drogie, jak o krok od śmierci, a on mi je zostawił. Nie miałem mocy teraz go wydać!
— To i milcz daléj. Niech żyje, kiedy ciebie oszczędził. Wiec wtedy zastałeś ich przy robocie...
— Gdybym zastał rabunek tylko, cofnąłbym się od progu po policyę, ale gdym wszedł do sieni po-