Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/449

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

słyszałem charczenie, jęk, razy: mordowali właśnie starego; więc rzuciłem się, myśląc, że go uratuję jeszcze, i wpadłem bez opamiętania, bezbronny. Alter odbijał biurko, Narcyz przetrząsał stolik, Onyśko dusił starego, wołając, by wyznał, gdzie pieniądze. Liszka stał bezczynnie u progu i palił papierosa Gdym wpadł, tamci sekundę się przerazili; dopadłem do Onyśki i chwyciłem go za włosy, by odciągnąć od ofiary. Marszałek mnie poznał. „Tam rewolwer” — wybełkotał, wskazując mi oczami fotel. Alem już poczuł na gardle ręce Liszki, a Onyśko zamierzył się drągiem w głowę. Zasłoniłem się ręką, i ot, pękła kość od ramienia. Zwaliłem się na wznak, bo mnie Liszka dusił, ból odebrał przytomność, a tu któryś mnie dokończył siekierą w głowę. Zdaje mi się, że deptali potém po mnie, że mnie bili jeszcze, bo Ułas mówi, żem srokaty od sińców; ale tego już nie pamiętam. Kiedym się ocknął, byłem w łódce, na dnie, i Liszka wiosłował. Ocucił mnie chłód nocy i woda, któréj dużo było na dnie; zacząłem z bólu jęczeć i otworzyłem oczy. Liszka przestał wiosłować, schylił się do mnie i zaklął:
— Powiadają: chamska dusza twarda, a oto twardsza! — zamruczał. — Nu, kiedyś żyw, to idź, wody się napij.
Skierował łódź do brzegu, między tataraki. Zrozumiałem, że mnie chce do rzeki rzucić, i pomimo okropnego bólu zgroza mnie porwała. Strach, jak