Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bezlistnych dębów, przypatrywały się osmalonym zwłokom Krasi i wieprza, i krakały jedna drugiéj wieść o biesiadzie.
W Dubinkach u szlachty nie gaszono światła téj nocy i nikt o spoczynku nie myślał. Wieść przyszła lotem błyskawicy, poruszyła osadę, jak mrowisko. U Makarewiczów i Morskich rozpacznie lamentowały kobiety, mężczyźni snuli się bezradnie, bo stary Morski, gdy posłyszał o pojmaniu syna, dostał ataku apopleksyi i leżał nieprzytomny, bez władzy w rękach i nogach i bez mowy.
Syn młodszy pobiegł do Sokołowa, by się szczegółów dowiedziéć, a nad konającym siedziała żona oniemiała, nieprzytomna, nie wiedząc, jak radzić, co czynić.
Szlachta, pozbawiona przewódcy, traciła głowy. Wiedziała tylko nad sobą ostateczną zgubę, ruinę, i głosy się podnosiły, by osadę podpalić z dziećmi i kobietami, a samym w świat iść, gdzie oczy poniosą.
Wiele nie mieli do stracenia. Długotrwały proces wyniszczył ich; mało który pole zasiał na jesieni, zboże wyprzedali na koszty, a wreszcie, z obawy licytacyi, wyprzedali prawie wszystko bydło i żyli z dnia na dzień, łudzeni przez Morskiego, że jeszcze proces wygrają, byle się opierać.
Teraz Morski leżał, jak żywy trup; Makarewicze byli w więzieniu, szlachta zgubiona!