Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nadal wzajemnie procesami rujnowali — rzekł spokojnie.
Chłop poczerwieniał.
— To nie było mnie sprowadzać na darmo! Mam w domu robotę i urząd! — zawołał zuchwale.
— Ja cię też nie sprowadzałem, żebyś głupstwa gadał, a twój urząd wymaga też fatygi. Gminna sprawa jest.
— Kto ma sprawę, niech do mnie przychodzi.
Tu Ułas głos podniósł:
— Ja ciebie sprowadziłem, i ja ci radzę nie parskać i nie pleść andronów, a sprawę tu skończyć. Ja tobie radzę! — powtórzył dobitnie.
Mikitka z pode łba ku niemu spojrzał i sapał, nic nie mówiąc.
— A teraz ja ci powiem ostatnie moje słowo — rzekł Szymon. — Dam ci za pośrednictwo pięćset rubli, jeśli sprawę w przeciągu dwóch miesięcy załatwisz. Ani grosza więcéj, ani dnia dłużéj!
— Dosyć! — rzekł Ułas.
Mikitka milczał; podszedł do pieca i patykiem coś na nim kreślił, potém zbliżył się do okna i bębnił w szybkę, wreszcie do Ułasa się zwrócił:
— Mało, didu! Dalibóg mało! I czas krótki; nie dam rady: roboty tyle w gminie!
— Dosyć! A robota inna niech poczeka, a nie, to i nocami pracuj. Na Zubopołokę (Popielec) masz skończyć.