Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A te pieniądze kiedy dostanę? Zaraz mi potrzebne. Koszt będzie: muszę poić gromadę, smarować starszych. Mnie nic nie zostanie. Didu, jeszcze choć setkę!
Już nie groził i nie krzyczał, ale prosił.
— Czyś ty słyszał, żebym ja słowo zmienił? — rzekł dziad, nie patrząc na niego.
— To już i was lachy kupili! — wybuchnął chłop.
Ułas teraz spojrzał na niego i pod tym wzrokiem chłop o krok się cofnął. Dziad słowa nie rzekł.
Więc Mikitka na Szymona natarł:
— Kto was tu sprowadził? kto was tego nauczył? Żebym ja go w ręce dostał! Nu, dajcie sześćset rubli, będę wam i daléj służył. Opłaci się to wam! A co macie pańskich pieniędzy żałować! I tak, jak darmo wam się to upiecze!
— I ja słowa nie zmieniam, a dalszą służbę twoją potém kupię, jeśli mi będzie potrzebna. Za ten interes więcéj nie dostaniesz.
— Dacie zaraz pieniądze? — desperacko chłop spytał.
Szymon na znachora spojrzał.
— Jak poprzysięgniesz, to dostaniesz! — ten odpowiedział.
Mikitka podrapał się w głowę, splunął, jeszcze chwilę się zawahał i rzekł:
— Nu, to dawajcie — poprzysięgnę!
Stary wstał, zapalił drzazgę i poszedł z nią do