Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

głosy, i do izby wszedł młody parobczak, syn Makara, prowadząc zwerbowanych setnika i dziesiętnika.
— Gotowo! — zawołał. — Ale za fatygę, to i mnie ze sobą zabierzcie. Może będzie i bojka!
W koszuli tylko i bosy, z rozwianą płową czupryną, z błyszczącemi oczami, rwał się do bójki, jak brytan młody.
Makar, jak zwykle, ku matce spojrzał.
— Ano, niechby szedł. Ja nie silny — mruknął.
— Niech idzie! — odparła baba.
Parobczak uśmiechnął się radośnie, rzucił się po odzież i obuwie, a Makar, rozweselony wódką, zawołał na żonę, by mu z bodni przyniosła pieczęć urzędową i medal.
— Ja nie silny, ale mój znak pleców mi zastąpi. Ni pałką, ni pańską strzelbą nie przewojować pieczątki. Nu, gotowo. Możem iść, panie!
Wyszli, pożegnawszy tylko babę na piecu. Zaraz w progu ciemność ich ogarnęła tak nieprzebita, że jeden drugiego nie widział. Deszczyk teraz uczynił się z mgły, drobny, przenikliwy, chłodny.
— Złodziejska noc! — mruknął któryś z chłopów.
— I wilcza! — zaśmiał się syn Makara z dumą, bo ich we wsi wilkami zwano.
Więcéj się nikt nie odezwał. Szli cicho, niewidzialni, do rzeki. Tam rozległo się parę uderzeń wioseł o brzeg łodzi, potem plusk wody, i przepadli, jak