Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Może ci się spocząć chce, to ja czółno do Wilków odprowadzę!
— Jeszcze co może! Spocząć to mi się nie chce, ale możebyś buziaka mi dała na odjezdne — odparł.
— Jeszcze-śmy w kościele nie byli, a na buziaki ci nie przysięgałam. Ruszaj i głowy mi nie zawracaj!
Hipek, zawstydzony, poskrobał się za uchem i bez protestu zniknął za oknem.
Odrazu widocznem było, że ten wielki drab, co się i niedźwiedzia nie bał, będzie mężem pantoflem, a Weronka w duecie małżeńskim będzie trzymała prym.
Rekuza, zamiast, obrazić, podobała się chłopcu.
— Honorna dziewczyna i hambit ma! — myślał z dumą. — A com spłatał figla Wickowi, tom spłatał. Teraz się dzielmy, towarzyszu mój!
Ledwie na dzień szarzało i Szymon się ubierał, gdy Hipek już był w leśniczówce. Gajowi stawili się także i siedzieli w kuchni, a szlachcic, byle z nimi nie być, kostniał na zimnie.
Dzień zapowiadał się śliczny, bo mróz ścisnął i mgły opadły. Wyjrzał przez okno Szymon i zawołał chłopaka do siebie.
— No, rano wstałeś, to dobrze! Obława będzie?
— Będzie. Czy zaraz ruszamy?
— Zaraz, ino się okrzątnę, bo to łowy pańskie, a nie szlacheckie. Każ zaprzęgać, a gajowi niech ruszają naprzód. Chłop konia wyprzedzi.