Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

to, by ci kłopot czynić. Ty teraz spokojny bądź. Biedy się nie lękam, a ludzie mnie ztąd żywą nie wezmą. Poprzysięgłam ci nie na wiatr!
— Takem cię pierwej poznał, zanim umiłował! — odparł Hipek poważnie.
Dziewczyna zdjęła z siebie dużą chustkę i gruby kaftan i jakby nic zaczęła się krzątać. W sieni znalazła sporo drew, w śpiżarni stołek kulawy, na strychu wiązkę zbutwiałéj słomy, a pod piecem, w śmieciach — skorupy garnka.
Wnet zużytkowała wszystko, a potém, rozwinąwszy węzełek, pokazała Hipkowi swoją wyprawę. Było tam trochę bielizny, odświętna perkalowa sukienka, trzewiki, lusterko i grzebień, a w chusteczkę zawinięty święty obrazek z odpustu.
Było to całe jéj wiano i własność, ale Hipek nie strapił się ubóstwem, jak się nie lękał nowych obowiązków i pomsty całéj rodziny.
— Ja mam w skrytce wszelakie dobro! — rzekł. — Jutro nocą ci trochę przywiozę. No, a teraz naści nóż i siekierę; ogień nad ranem zagaś i siedź dzień cały jak myszka w komorze. Ja i okno napowrót zamknę. Muszę już odejść!
— Poczekaj na kartofle! Pewnieś głodny?
— Niebardzo, wieczerzałem u Szymona.
Zbierał się do odejścia, ale niesporo, poglądając to na okno, to na dziewczynę. Spostrzegła to i rzekła: