Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jak pan może mówić coś podobnego! — obruszyła się Basia.
— Zobaczymy — mruknął stary lakonicznie.
— Mam nadzieję, że nie zobaczymy! — rzekł Sewer. — Możeby on miał po temu ochotę, ale pan zapomina, że tam jest jego matka i żona.
— Żywioł konserwatywny, acz liczebnie większy, nie powstrzyma rewolucyi — odparł Baha.
— A zresztą nie będę mu się dziwił — ruszył ramionami Sewer. — To dowodzi, że rachuje.
Panna Barbara zmarszczyła brwi i dała hasło wstawania od stołu. Przeszli wszyscy do sali, tylko Szymon z Bahą pozostali w jadalni.
Po chwili weszła tam panna Barbara, i Szymon szepnął jéj żywo:
— Niech pani namówi pana Seweryna, żeby tym państwu ofiarował swe konie.
— Czyż pan go nie znasz? Już się przemówili z panną i siedzi zły i nadęty.
— To nic. Pani go namówi. Toć dla nas los taki wypadek. Zagrodzki szuka koni, bo jego mieszczuchy za delikatne na nasze drogi. Kupi te niezawodnie! Niech go pani namówi!
— Dziwne jest to ogólne przekonanie o moim wpływie na niego. Już druga osoba to mi dzisiaj wmawia. Ano, spróbuję, ale wzamian pana poproszę o przysługę.
— Pani wie, że to mi zrobi tylko przyjemność.