Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zaczął przebąkiwać, że mu pora w świat ruszać. Pani Taida, wzdychając, zaczęła go w drogę ekwipować.
— Mój Boże, czemu nie mam choć jednej córki! — myślała z ciągłym do losu żalem.
I wyprawiła Kazia na praktykę zagranicę i została na słotną jesień i długą zimę sama w domu.
Wtedy to w liście do Ozierskiej wyznała, że sama nie da rady, że gospodarstwo wiejskie to warsztat dla dwóch osób i że chyba znowu musi starać się o pomocnicę, tylko broń, Boże, nie młodą. Młodej za nic, chyba jaką starą pannę lub wdowę bezdzietną.
„Moja Taisiu, — odpisała Ozierska — taką osobę znajdziesz tu, w Warszawie, bardzo łatwo. Tysiące kobiet poszukuje zajęcia i chleba, spełnisz miłosierny uczynek, dając tym biedaczkom kąt i pracę. Przyjedź do nas, mamy wolny pokój, będzie ci jak w domu. Podamy ogłoszenie do „Kurjera“, zobaczysz sama kandydatki i wybierzesz tę, która ci się najlepiej spodoba. Zresztą mamy tyle do pogadania i tak ci będziemy radzi!“
Ta propozycja wydała się pani Taidzie bajeczną. Odjechać Rudy, gospodarstwa, być w Warszawie, w tym zgiełku, wybierać z mnóstwa nieznajomych towarzyszkę, pracownicę, nie wiedząc, co zacz jest!
Po niejakim czasie jednak zreflektowała się i poczęła myśleć, że z rozpaczy człowiek brzytwy się chwy-