Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ków nie umiem prowadzić, jestem roztargniona, niedbała, zajęta tylko swoim fachem. Prowadzić dom, przyjmować gości, bywać w sąsiedztwie, to wszystko nie dla mnie. Miałby pan w gospodarstwie ruinę, w domu nieład, ze mną piekło. Żeby tak można na próbę rok spędzić, tobym rada. Ręczę, że panby miał dosyć.
Jemu ogień przeleciał po twarzy i objął ją spojrzeniem rozkochanem.
— Ja za taki rok życiebym dał! — rzekł głucho.
— Co z panem się dzieje?
— Pani wie! Miłuję. Pierwszy i ostatni raz w życiu. Dlaczego pani tę rozmowę wszczęła? Jabym milczał, jak już milczę dwa lata. Nikt się po mnie nawet nie domyślił, jakie mam w duszy kochanie. Pani wolno drwić, proszę.
— Ja nie drwię. Żebym przypuszczała, że to jeszcze trwa, nie odezwałabym się słowem. Chciałam wpłynąć na pana, widząc, jak matka pana cierpi. I teraz doprawdy w rozpaczy jestem, że to z mojej przyczyny, a rady nie widzę. Żeby ciocia Dysia żyła!
— Żeby żyła! — powtórzył. — I mnieby lżej było, bo zrozumiałaby mnie i umiałaby może z losem pogodzić.
— Co mam robić, co mam robić! — zamruczała Stasia naprawdę strapiona.
— Poco się pani troska? Niech woda płynie — odparł, już znowu spokojny.