Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Powodz jego komplementów słuchała Stasia obojętnie, a on wodził chciwemi oczami po ścianach i sprzętach, to znów oglądał ciekawie ją samą, zbierając materjał do wieczornej gawędy u sędziego lub geometry. Bo pomimo ostracyzmu każdy był ciekawy, jak mieszka, żyje, wygląda taka osobliwość doktór-kobieta.
To też wieczorem aptekarz był bohaterem zabawy.
— Czy prawda, że ma włosy obcięte jak rekrut, że pali papierosy? — pytały damy.
— Włosy ma długie, warkocz czarny, a papierosy pali bardzo dobre, długie, paliłem je.
— A ładna?
— Przystojna, zgrabna, wysoka, tylko snać ostra i pyszna, i wielkie ma o sobie rozumienie. Gdym jej winszował praktyki, popatrzała zgóry, domyśliła się, że żartuję, i powiada:
— Owszem. Rada jestem z moich pacjentów, takich właśnie sobie życzyłam.
— Ale to państwu powiem, że ma szafę z narzędziami — cudo! W Warszawie najpierwszy chirurg takąby się szczycił. Książek też pełno i pism w różnych językach. Widać, że dobrze się mają. Mówiła mi, że konia mieć będzie, żeby po wsiach jeździć.
— Musi ktoś za to wszystko płacić — rzekła zjadliwie pani Klara Wawelska, która, o ile sama szczyciła się swą cnotą niegdyś, o tyle teraz obgadywała każdą.