Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rozważywszy, wrócę pod skrzydła w mojej almae matris.
— A tutejszą opuścisz! Nie dziw, od nędzarki wszyscy uciekają. Niech dogorywa samotna!
— Już jej sił i życia nie wrócę.
— Bardzo wygodny argument dla samolubstwa i materjalizmu! Bardzom rada, że tych twoich zasad Kazio nie słyszy.
— Dlaczego?
— Boś pod względem małżeństwa najdziksze mu wmówiła teorje, a on jest pod twoim wpływem niestety i powtarza lekcję jak papuga.
— Nigdy nie było między nami mowy o małżeństwie — zaprzeczyła energicznie Stasia. — Doprawdy, ja sama nigdy o żadnych teorjach w tej kwestji nie myślałam.
— No, przecie jesteś przeciwniczką małżeństwa?
— Osobiście tak, jako kobieta, ale on mężczyzna — niech się żeni. Co mi tam!
— Jestem pewna, że nie kto inny, a tylko ty mogłabyś go do tego przekonać. Powinnabyś nawet to uczynić dla mnie.
— Gotowam spełnić, co tylko pani sobie życzy.
— No, wątpię, a raczej nie mam prawa życzeń moich ci narzucać. Czyń wedle swej woli. Masz swoje ideały, ja swoje. Nie rozumiemy się.
— Owszem, ja panią rozumiem.