Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To chyba tam widziała pani wilki i zbójów, bo tu tego nie znamy.
— A furman mi opowiadał, że często je spotykał i raz go omal nie pożarły.
— Plótł bajki, żeby panią zabawić.
— Niemiłosierny, a ja drżałam z bojaźni! — uśmiechnęła się panna uspokojona.
Pani Taida wprowadziła ją do jadalni i zaprosiła do stołu.
— Dziękuję pani, nie głodnam i mam tak szaloną migrenę ze wzruszeń i zmęczenia, że tylko marzę o spoczynku.
— Niechże się pani w swoim pokoju rozgości i położy.
Nowo przybyła zgodziła się chętnie, a miała w sobie nielada wdzięk, kiedy pani Taida pozostała chwilę w jej pokoju, gawędząc, a potem zajrzała raz jeszcze i słysząc, że nie śpi, spytała, jak się czuje.
— Bardzo mnie głowa boli — odparła łagodnie dziewczyna.
— Często na to pani cierpi? — zagadnęła pani Taida, siadając na łóżku.
— O, bardzo często. Wogóle marne mam zdrowie! — westchnęła.
— Trudno pracować w takich warunkach.
— Mam nadzieję, że mi wieś posłuży! Tak bardzo jestem wdzięczna pani za łaskawą propozycję. Ze wszystkich sił będę się starała dogodzić.