Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kazio popatrzył na pierścionek bez wielkiego zapału.
— Jeszcze go gdzie zgubię! — rzekł. — Niechby go mama jeszcze schowała. Ja tu nie mam ochoty z pannami się zabawiać.
— Masz czy nie masz, a musisz. Trzeba ci gospodyni, towarzyszki, pomocnicy. Rozglądaj się i szukaj, bo za dwa lata musisz się żenić. Jak sam się nie zdecydujesz, to ja ci wybiorę, a starym kawalerem nie dam ci zostać. To nie żarty, to obowiązek, który spełnić trzeba. Pisze mi ciotka, że są tam dwie panny: jedna Piotrowska, a druga Gruszecka, bardzo dobre partje. Zapoznaj się z niemi i powiesz mi, jak ci się podobały! No, jedźże szczęśliwie. Możesz i tydzień zabawić, a jeśli ci się zdarzy lejcową kasztankę przehandlować, to dobrze.
Pojechał tedy Kazio, ale już czwartego dnia był zpowrotem.
— No, i cóż? Jakżeś się bawił?
— A dobrze. Kasztankę przehandlowałem z panem Piotrowskim. Wziąłem karą i trzydzieści rubli.
— No, a panna podobała ci się?
— Panna jak wszystkie. Robi herbatę, rozmawia o książkach, narzeka, że wieś nudna, trochę ogrodem się zajmuje.
— A ładna?
— Nie w moim guście.