Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stanowczo coraz więcej była rada z Kazia. Czuła w nim powołanie do roli, zapał do pracy, a przytem nad wiek zastanowienie i powagę.
Przez ten rok praktyki zagranicą nabrał lepszych form i ogłady towarzyskiej, ale patrząc na postęp niemiecki, rwał się do zmian, ulepszeń, inowacyj. Roiły mu się rasy poprawne bydła, narzędzia, nowe gatunki zbóż, opowiadał cuda o rezultatach i wtedy się zapalał, ożywiał.
A pani Taida przerywała jak uosobienie arytmetyki:
— I owszem. Znajdź na czem zaoszczędzić, a dam ci wkład na tamto. Gotówka należy do Włodzia.
Więc mózg Kazia pracował i tem tylko zajęty, nie szukał ni rozrywki, ni swawoli.
Chodził, jak zwykle, na polowanie tylko, ni sąsiadów, ni kobiet nie był ciekaw.
Potrosze niepokoiło to panią Taidę. Prawie gwałtem wyprawiła go do siostry na imieniny, gdzie zjazd bywał liczny.
Na odjezdnem dała mu staroświecki pierścionek z soliterem i rzekła mimochodem:
— To rodzinna pamiątka. Już trzecie pokolenie nim się zaręcza. Niechże ci służy. Jesteś już dorosły, więc czas ci pomyśleć, że i ciebie zaręczyny czekają. A im rychlej, tem lepiej, bo sam wiesz, jak ci w życiu i w domu pomoc potrzebna. Ja już z pola schodzę i niedługo podam się do dymisji.