Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc przecie masz swój gust. A była jaka odpowiednia? Tańce były?
— Były. Kręciłem wszystkie pokolei, alem żadnej nie zapamiętał. One się silą być jedne do drugich podobne. Jakby kto katalogi różnych fabryk maszyn przeglądał. Wszędzie to samo. Żeby im naznaczono konkursy prób jak maszynom, a tak siedzą rzędem pod ścianą i kto ich tam pozna, dobra czy zła — po etykiecie i po cenie!
— Bardzo jeszcze jesteś głupi i smarkacz! — burknęła pani Taida, nierada z eksperymentu.
Cztery dni nie miała koni, wróciły zdrożone, koło w bryczce trzeba było przeciągać, furman jakiś zbuntowany i — wszystko to, żeby w rezultacie ten dziki chłopak porównywał panny do młocarni lub drapacza. Stanowczo jest jeszcze za głupi i nieokrzesany.
Rozgniewał ją i raptem przypomniała sobie mały z nim rachuneczek do załatwienia.
— Powiedzno, zapomniałam dotychczas cię spytać, pocoś ty po wakacjach jeździł do Genewy?
— Na wystawę inwentarza! — odparł najspokojniej.
— Aleś Stasię Ozierską wynalazł.
— To nie było trudno. Ona tam się uczy.
— Cóż to — może to ta jest w twoim guście?
Kazio popatrzył na matkę z wyrazem zupełnie szczerego zdziwienia. Można było ręczyć, że sam sobie nawet tego pytania nigdy nie zadawał.