Strona:Maria Rodziewiczówna - Jerychonka.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Majorowa przysłoniła dłonią oczy i zachodziła to z prawéj, to z lewéj strony stalug.
— Podobna! Niéma co mówić. Ale to zgroza tak się obnażać. Nie mogę do tego przywyknąć. Ale wiész, com o niéj słyszała? Mąż się z nią rozszedł, dla gachów. Wszyscy oficerowie byli u niéj w łaskach.
— Dotychczas zbierałaś po Krakowie tylko błąkające się dzieci, teraz uważam, że zaczynasz zbierać plotki.
— To nie są plotki. Chcę, żebyś wiedziała, co o niéj mówią i żebyś była ostrożną.
— Dawno wiem, co mówią. Oryż przecie od tego jest, żeby mi prawił skandale; lecz nie cierpię, gdy kobiety ogadują się wzajemnie, i każda oczerniona ma we mnie obrońcę. Nie godzi się powtarzać oszczerstw nie popartych żadnemi taktami.
— A to wyśmienite! Więc to mały fakt, że mąż od niéj uciekł...
— Pewnie, że to niczego nie dowodzi. Mogli się w tysiącach innych rzeczy nie pogodzić. Zresztą, co mi tam! Nie cierpię, gdy kogo ogadują, i basta!
Majorowa zamruczała coś dla utrzymania swéj powagi i ostatniego słowa, ale serce jéj pełne było radości z oburzenia siostry. Ona czasem tak jéj próbowała dla przyjemności usłyszenia zdrowéj, śmiałéj prawdy. Lubiła tę dziewczynę nad życie za jéj szczerość i poczucie honoru. Dumna była, że wy-