Strona:Maria Rodziewiczówna - Jerychonka.djvu/132

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.

    mnie ruch jest chybiony, i po co te kwiaty pod nogami? To zalatuje kobiecą manierą. Nie podoba mi się. Nie czuję się na nim sobą. Możem się zresztą teraz zmieniła. Teraz nie przyjęłabym takiéj pozy i nie pozwoliła dawać na wystawę.
    — Dlaczego? — spytał.
    — Bywają chwile, że się jest zazdrosną o siebie, dla kogoś jednego.
    Popatrzył na nią, blizki szału ze szczęścia.
    — Chodźmy! Pan jest zbyt kompromitujący — uśmiechnęła się z pobłażliwością.
    Gdy wychodzili, spojrzała po tłumie i rzekła:
    — To zgroza, mody tutejsze! Najświeższe minęły już w Paryżu od trzech lat, a reszta pochodzi chyba z pomysłu miejscowych modniarek. Noszą dżety naprzykład... i to wygląda na osoby z towarzystwa!
    Filip popatrzył na nią, ale nie rozumiał, tak zajęty był sobą.
    Na ulicy stał jego powóz.
    — Może pani zechce się przejechać? — zaproponował nieśmiało.
    — Owszem! To te kasztany. Przecie to zaprząg hrabiego Gustawa?
    — Tak, kupiłem od niego.
    Wsiedli i prędko wydostali się na prawie puste ulice przedmieść, a wreszcie zupełnie po za miasto.
    — Dlaczego pan od tygodnia mnie nie odwiedził?
    — Chciałem nie być monotonnym.