Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Płacić! Czem? — oburzyła się pani Zofja. — Mając troje dzieci, skąd grosz zaoszczędzić? Pożytku z nich żadnego, a koszt szalony.
Różycki zaśmiał się, rzuciwszy okiem na sukienkę i trzewiki Jadwisi.
— Tak, niestety — rzekł — dzieci nie mam, ale troje też pupilów. Tylko moi bardzo mało kosztują. Każdemu z nich, gdy trochę doszedł do rozumu, oddałem jego część i rzekłem: Oto masz, rządź, jak chcesz, i na stryjaszka nie rachuj! Jeśli tylko który z was straci swoje, ja żenię się i figa z sukcesji! Lękają się tego jak dżumy i każdy swoje trzyma.
— Ależ stryju, ja pierwszy tego się nie lękam — uśmiechnął się Adam.
— Aha, a czemuż nie tracisz?
— Bo, bo... — chłopak szukał racji — bo nie przyszło mi to na myśl!
— A ty, panie Konstanty, tracisz? — zagadnął uradowany Różycki.
— Tracę! — przyznał się szczerze zapytany.
— A ojciec daje?
— Ojciec powiada: zapracowałeś i straciłeś, pamiętajże w dwójnasób odrobić, bo ja za twoje zbytki pokutować nie myślę.
— Bardzo logicznie.
— Dawać młodemu pieniądze, to szalonemu miecz w rękę — zdecydowała sentencjonalnie pani Zofja.
— Trudno znowu, aby miał odrazu stary rozum. A nie dać mu wyszumieć i wyszaleć w pełni sił i zapałów, to kiedyż wspomni dobre życie? Niech ma młodość jako dobrą pamiątkę — rzekła panna Felicja.
Różycki spojrzał na nią z uznaniem.
— Powiedziała pani wielką i dobrą myśl. Kto z młodości swojej nie ma wspomnień szerokich i bujnych, kto nie upadał i nie dźwigał się, nie bolał, nie szalał, nie radował się, ten nigdy nie będzie człowiekiem.