Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ależ nie, zajmij się kolacją. Mój chłopcze, zlituj się, pomóż mi. Kucharz pijany.
— Jak mama każe! — odparł apatycznie.
— Idź do kuchni, przyślę ci zaraz Jewę z prowizją, ja muszę o noclegu pomyśleć. To coś okropnego!
Wychodził już; poskoczyła za nim.
— A pieniądze za ryby? Oddaj!
Bez słowa podał jej worek miedziaków i wyszedł.
Zaczęła je liczyć na rogu stołu.
— Co to jest? Brakuje złotówki! Stefan!
Chciała biec za nim, ale się opamiętała.
— Odbiorę jutro. Ach, te chłopcy, trzeba ich pilnować jak wężów! Jewa, idź zamieć pokój zielony, gościnny i mały rogowy. Jeśli Janek kaczek nie przyniesie, osztrafuję go. Uf!
Panna Felicja wycofała się już i wróciła do salonu.
Goście zabawiali się, jak mogli. Różycki grał w szachy z Kostusiem, Zygmunt z Adamem, palili papierosy we drzwiach do ogrodu.
Jadwisia, sztywna jak automat, sprzątała ze stołu.
— Może ci pomóc, moje dziecko? Pokaż mi pokoje gościnne, rozlokuję się na noc. Zrobiliśmy wam okropny kłopot z najazdem. Chodź, ułatwimy nieco mamie!
Dziewczyna, nic nie mówiąc, poszła przed nią, świecąc ogarkiem świecy, zatkniętym w kałamarzu.
Przy tem fantastycznem, mdłem oświetleniu pokoje gościnne wydały się jeszcze bardziej odrażające.
Panna Felicja wzięła się do dzieła i po chwili już musztrowała dziewczynę, która, wciąż milcząc, spełniała polecenia.
We dwie uprzątnęły jako tako pomieszkanie. Przybył też na pomoc furman pana Erazma i wykończył dzieło.
— Teraz przygotujemy do kolacji — rzekła panna Felicja. — Zaprowadź mnie do jadalni, kochanko!